maddox

czyli jakiego imienia nie mozna w Polsce zarejestrowac

środa, września 29, 2010

tak wygląda niebo

mama wróciła z raju i pokazała nam, jak wygląda niebo:

heavenly sea

leśny raj

niebo do wynajęcia

raj

sztorm

sztorm

droga do raju

heaven

heavenly sea

sobota, września 25, 2010

wakacje

nasze wakacje już się skończyły. przedszkolny kierat znów się zaczął, choć w sumie lubię chodzić do przedszkola, nie nudzę się tak jak na wakacjach z Jadzią. mam kolegów, rozwijam się intelektualnie, społecznie, ruchowo, emocjonalnie [miejmy nadzieję, że też]. jeździmy codziennie do przedszkola na rowerach, tata albo mama biegają z nami, a ja sobie pędzę przez park i potem wracając zahaczamy o nasz zamek w parku [kamienna architektura nad stawikiem], gdzie się pięknie z soniusią bawimy w ... zamek właśnie i gdzie mieszkamy i śpimy i obserwujemy czaplę szarą, która tam w stawiku pomieszkuje. sonia zwykle zostaje w tyle, choć dziś jeździła na dwóch kółkach, próbowała dogonić dzidziusia w wózku i była szczęśliwa, że jechała szybciej niż dzidziuś. ale się bała...
a mama pojechała na wakacje... mówiła coś, że potrzebuje odpocząć, bo ciągle głośno, jakieś krzyki, awantury, histerie, kompletnie nie wiem, o czym mówi. albo wiem, mama miała na myśli sonię, która ciągle wyje i krzyczy, bo kogóż innego?
całkiem się dziś zdziwiłem, jak mi powiedziała, że chodzi właśnie po plaży jak z nią rozmawiałem. bo ja szykowałem się do wyjścia do babci, a mama na plaży. może znajdzie jakieś skarby pirackie i mi przywiezie.

czwartek, września 16, 2010

intelektualiści

my tak ciągle biegamy, gramy w piłkę, pływamy, pracujemy nad naszą wydolnością oraz bazą mięśniową. ja ponadto rozwijam swój talent techniczny i buduję moje lego [aktualnie kolejny raz składam wóz strażacki, ale jak go złoże, to zaraz przerobię na helikopter], sonia bawi się swoją pepcią [dzieci!], kłócimy się co jakiś czas, bijemy, sonia mi rozwala mój wóz strażacki, ja ją tarmoszę i kopię [doświadczenia z piłki nożnej na wagę złota]... tak spędzamy miło jesienne popołudnia. czekam na weekend, bo wtedy będę mógł składać moje lego od rano do wieczora!
wczoraj jednak zapisaliśmy się do biblioteki i pożyczyliśmy kilka książek :) najbardziej nam się podobały książki po angielsku. jednak zrozumiałem mamy sugestie, że niekoniecznie zrozumiem, jak będzie mi to czytała, więc odpuściłem, ale sonia się uparła... choć ostatecznie przegrała tę batalię. wzięła Martynkę i Muminki. i wieczorem mama czytała nam Księgę Dżungli, którą wypożyczyłem, a Sonia strasznie przeżywała, że ludzkie szczenię jest daleko od swojej mamusi i płacze za nią i sonia też płakała. każda strona wywoływała u niej żal i smutek i jej empatia rosła z każdym przeczytanym zdaniem, aż skończyliśmy, żeby sonia nie popadła w jakąś ciężką depresję po odczycie bajek na dobry sen...

poniedziałek, września 13, 2010

maraton

ale niedziela! nabiegaliśmy się niczym ci biegacze. z jednego końca ulicy na drugi. z jednego końca miasta na drugi... ech! a ja tak chciałem na tych trybunach na mecie zasiąść, ale panowie z karabinami nas nie wpuścili twierdząc, że to dla wipów. nie wiem, kto to wip, ale krzesełka na schodkach mi się podobają... może za rok zostanę wipem i mnie wpuszczą.
jednakże, udało nam się powitać na mecie tych czarnych chudych panów, którzy byli gonieni przez tysiące białych i im nawet uciekli, choć nie do końca ;-) pościg mi się podobał. chociaż tłumaczyłem mamie, jak mnie popędzała podczas naszej misji fotograficznej, że u nas na treningach piłki nożnej wcale tyle nie biegamy, bo my w miejscu ćwiczymy różne ćwiczenia.
tak kibicowaliśmy z wielkim zaangażowaniem naszych małych serc [było mi niewiarygodnie zimno w nogi, o co zrobiłem niemałą histerię, którą mama zignorowała namawiając mnie do podskoków, też mi pomysł?]:

mama udawała zawodowego fotoreportera i nawet jej się udało przez dłuższy moment, gdyż nie została usunięta z czerwonego dywanu i mogła prawie dotknąć tych pierwszych na mecie...

potem jednak mnie i sonię chcieli usunąć i zorientowali się, że mama jest farbowanym fotografem, do czego się zresztą przyznała. a nasza pasja do kibicowania słabła z upływem czasu:

kibicowaliśmy Justinowi, ale jakoś nie dogonił Kenijczyków ani nawet Etiopczyków - fatalnie! mama kiedyś dogoni [w niebie].
jedno fajne, że - za mamy przyzwoleniem i Justina brakiem sprzeciwu [nie wiem, co go tak ten bieg zmęczył... ale średnio kontaktował...] poczęstowaliśmy się z soniutką Justina czekoladą z worka pełnego niespodzianek, który wcisnęli mu na mecie; taki worek to fajna sprawa...

do naszego kibicowania dołączył franio ze swoją mamą i troszkę piknikowaliśmy na jednym skrzyżowaniu:


mamie było strasznie smutno, że nie mogła pobiec [w sumie nie rozumiem, czemu ktoś może być smutny, że się nie zmęczył jak pies, ale - jak widać - może]. jest nadzieja, że jak urosnę i zostanę Kenijczykiem albo Etiopczykiem, to inaczej będę patrzył na życie. póki co, Diego Forlan, względnie Michael Phelps powinni uważać na swoje posady... Rafael Nadal może już odsapnąć ...

a tu cała nasza reporterska biblioteka

środa, września 08, 2010

sonia lata

Soniutka dookoła from pio on Vimeo.

piątek, września 03, 2010

mam 6 lat

urodziłem się dawno temu. sporo przeszedłem już w swoim życiu, nie można powiedzieć, że zaspokaja mnie nudna egzystencja. wiele podróżowałem [bywało się tu i tam...], odwiedziłem wielu specjalistów nauk medycznych, by mogli się zająć nietuzinkowym przypadkiem małego chłopca, którego nie można traktować szablonowo: stawiam ludziom wyzwania! taki jestem.

a oto kilka wspomnień, wybiórczych... jak moja pamięć...

10-tygodniowego chłopca podróż z Marcinkowic do Wrocławia [to "tu", "tam" to nieco dalsze trasy... londyn, berlin, canada, turcja, malmo]:


oto mamy próba zaciągnięcia mnie do mycia... wtedy [4 miesięce] było łatwiej niż dzisiaj, haha [w sensie: mamie było łatwiej]



jako ośmiomiesięczny chłopiec czarująco się uśmiechałem do obiektywu:


jak soni jeszcze nie było, to interesowały się mną media i ciocia Ania, która robi wspaniałe zdjęcia, zaprosiła mnie do studia:


moją długą i skomplikowaną historię opisuję już od 5 lat, więc możecie zagłębić się w lekturę, jeśli jeszcze nie znacie wszystkich faktów na pamięć.
teraz jestem już nieźle duży.
od 2 tygodni piję mleko [z kartonu, od krowy, nie z apteki od bebilonu pepti!!!]. więc to swego rodzaju przełom w mojej biografii.

od kilku dni nie ma już z nami Jadzi, gdyż soniutka trafiła również w szpony instytucji i teraz musi się instytucjonalizować w moim przedszkolu muzycznym. dobrze jej idzie. ma właściwe wzorce.

a ja dzisiaj świętuję z rodziną i mam na torcie rakiety kosmiczne z gwiezdnych wojen. a ten tort taki pyszny, mówię Wam!!! objadłem się łasuchowo...


no i zostaję już profesjonalnym piłkarzem, porzucam za małą koszulkę ibrahimovicza z interu, niedługo wszyscy będą nosić koszulki "NIKO" [albo NIKE, hehe ]. prezentuję się wybornie, to trzeba przyznać. i rodzice w prezencie kupują mi jeszcze KORKI!


a mama też dostała prezent na moje urodziny: też piłkę, ale do siatkówki z podpisami jednej zawodowej drużyny [z Bielska-Białej]. bardzo się ucieszyła!