maddox

czyli jakiego imienia nie mozna w Polsce zarejestrowac

niedziela, października 31, 2010

kowbojski park

prawdziwy kowboj

na marginesie wszystkie moich życiowych aktywności jestem kowbojem. mam wszelakie atrybuty kowboja, choć troszkę wybrakowane, należy uczciwie przyznać. lista "do kupienia" zawiera następujące pozycje: buty z ostrogami oraz koń. mam nadzieję, że uda się szybko zrealizować moje palące potrzeby, bo nie wyobrażam sobie życia bez butów z ostrogami i bez konia.
olstra moich dwóch pistoletów mocno się w ciągu jednego dnia użytkowania sfatygowały - już wymagają konserwacji czy wręcz naprawy... ale jak kowboj jest pracowity i aktywny, to tak to już z osprzętem bywa... mam nadzieję, że koń będzie bardziej żywotny!

miszczu

kowboj tresuje drzewa


parkujemy się

małpka dyndu-dyndu

sobota, października 23, 2010

jesień idzie - nie ma na to rady

i znów przyszła jesień. melancholijna dusza ma jeszcze nie wyraża podziwów nad urokami jesieni, tak jak by należało, z wdzięcznością za piękno, przepiękno i wszelkie uniesienia... ale jeszcze przyjdzie na mnie czas, jeszcze będę pisał wiersze [bo moja twórczość z wczesnego dzieciństwa doprawdy nie zasługuje na wspomnienie...], jeszcze zasiądę z gitarą przy ognisku i zagram na strunach duszy mej... może zacznę tworzyć poezję pędzlem, gdyż wyznałem dziś mamie, że marzę, by zostać malarzem... nie określiłem jeno, czy pokojowym czy też artystycznym, ale wiadomo, żem ja wrażliwy artysta [w sumie to bardziej pędzla niż pianina, będąc szczerym], zdolny do uniesień, na które jeszcze przyjdzie czas. póki co, widok uchwycony przez mamę [artystkę?]:

i znów niebo

a to jest nasz jesienny, urokliwy i ulubiony plac zabaw.


a to jest moja jesienna i urokliwa siostra
krę-ciołek

w-skoczek

i jeszcze jesienna mama:

wtorek, października 19, 2010

wystawa fotograficzna w Rynku

jestem sławny. tzn. moja mamusia jest. czyli i ja... w końcu syn sławnej matki jest też sławny.
jestem kontent, że nasza bieganina niedzielna z 12 września się opłaciła:
http://maddoxiu.blogspot.com/2010/09/maraton.html

zdjęcie, które mama zrobiła w biegu pomiędzy finiszem elity [zalegającej właśnie na owych stołach] a 36 km trasy, gdzie kibicowaliśmy Justinowi, zostało wyróżnione w konkursie i znajduje się na wystawie w RYNKU :) hurra!
możecie podziwiać ekspozycję tylko do końca miesiąca na wrocławskim Rynku, więc wiele czasu nie zostało. spieszcie się, niczym ci maratończycy...


uścisk dłoni

czwartek, października 14, 2010

kariera - ZGADNIJ TY!

wczoraj jak wróciłem z treningu piłki nożnej ze stadionu, wymyśliłem, kim będę jak dorosnę. i kazałem mamie zgadnąć.... nie zgadła...
a Wy zgadniecie? kim będę, jak dorosnę...
[ciocia Agnieszka Sz. nie może zgadywać, bo już wie] :-)

poniedziałek, października 11, 2010

lokatorzy

mamy nowych lokatorów. i nie są to pluskwy [miejmy nadzieję... :-)]
zamieszkały z nami... trzy kurki... mama je zaadoptowała na swoje urodziny. a sonia nazwała: Do-Do, Si-Si i Kurka. co prawda za każdym razem przekręca te imiona, więc może się okazać, że niewiele zostanie z tego lingwistycznego eksperymentu.


pragnę zauważyć, że autorką tego wybitnego dzieła malarskiego jest Justyna Szałamacha, która zostanie naszą nadworną artystką. może dorobimy się więcej kur, a może nawet jakichś prosiaków: www.szalamacha.pl
sonia też chciała fotkę z naszymi kurami:

ko ko ko

sonia cyklistka

dzisiaj sonia odniosła swego rodzaju sukces, gdyż sama, za pomocą dwóch małych nóżek i dwóch kół roweru pojechała do przedszkola przez park [3 km]. strasznie spowalniała - muszę przyznać - ja w tym czasie miałem czas na podziwianie śniegu [szron], zbieranie śniegu [szron] oraz obserwowanie dzikiej przyrody parku szczytnickiego w piękny jesienny poranek. mama biegła obok nas, trochę nas goniła a trochę zachęcała sonię do pogoni za mną, ale gdzieżby mała sonia miała mnie dogonić. nie ma takiej możliwości. sonia w połowie drogi stwierdziła, że jest jej gorąco, świeże październikowe powietrze wypełniało jej małe płuca, a na buźce pojawiły się rumieńce. mama trochę marzła w tym tempie, ale jakoś dojechaliśmy do przedszkola bez hipotermii i odmrożeń kończyn [mamy, bo nam było gorąco].

niedziela, października 10, 2010

góry. srebrne. i kolorowe ptaszki na niebie. i my z sonią.
tata ptaszek

ja i choineczka

ja i ptaszki w tle

kilku ptaszków

więcej ptaszków

różowy ptaszek

dziob

czwartek, października 07, 2010

stolat dla mamusi

dzisiaj są mamy urodzinki - wszystkiego najlepszego kochana mamusiu! kochamy Cię bardzo :)
bardzo byliśmy z sonią zainteresowani wczorajszego wieczoru, czy dostaniemy prezenty, skoro są urodziny! my dla mamy nie mamy prezentu, ale sami powinniśmy jakieś dostać - logiczne - skoro są urodziny!!
zjedliśmy dziś urodzinowy obiad [sonia zeżarła więcej pieczonego kurczaka niż ktokolwiek w naszej rodziny; już ostatnio wypominałem jej, że jest GRUBA, ale ona z dumą stwierdziła, że ma gruby brzuch - synonim dużej zdrowej dziewczyny wg soni], potem nagryzmoliłem na kolanie obrazek dla mamy, żeby czym prędzej udać się na urodzinowe oglądanie bajki... czekamy na Sarę, która do nas przyjdzie wieczorem, jak mama i tatą pójdą do OPERY. ja już byłem w operze. nie pamiętam, na czym, ale byliśmy w przedszkolem dwa razy. również bywam w filharmonii, teatrze lalek, operetce. nawet w kinie byłem [z ciocią Olą!]. a jutro jadę do Milicza do LASU - będę wędrował po lesie, będę piekł kiełbaskę na grillu, będę się dotleniał i wieśniaczył. będzie pięknie.


my i nasza operowa mama

sobota, października 02, 2010

rekreacja

dzisiaj sonia miała swój drugi w życiu dzień na dwóch kółkach [pierwsze 30 min. miała tydzień temu, g'woli przypomnienia] i dzisiaj od razu pojechała w długą. bardzo jej się podobało uciekanie przed mamą i nie miała oporów, by pędzić w siną dal. tylko raz dwa psy ją przestraszyły, jak znalazła się na arenie, pod obstrzałem dwóch olbrzymów bez kagańców, które się obszczekiwały szczerząc kły, sprawiając wrażenie, że chcą pożreć naszą malutką sonię, która znalazła się w ogniu walki. udało się jednak uniknąć rozszarpania...


ja tymczasem żeglowałem doskonaląc swój marynistyczny warsztat.

pizza

jako że naszą potrawą narodową jest pizza [każdy to wie!], w naszym domu wszyscy uczymy się kunsztu kulinarnego w zakresie jej przygotowywania już od najwcześniejszych lat. każdy prawdziwy patriota umie zrobić smaczną pizzę. zna jej składniki oraz każdy element tajnego procesu jej przygotowania. ja przechodziłem swoje wdrożenie wiele lat temu, teraz, od kilku miesięcy, pora przyszła na sonię.
kiedy więc wczoraj pojechałem na trening piłkarski [pokazałem panu trenerowi mój ząb rekina, który mama z morza przywiozła], a po treningu na noc do Filipa, bo dziś rano jedziemy razem na przystań żeglować, sonia w domu realizowała się w sztuce kulinarnej:

sosik równo rozsmarować

kiełbaskę równo nałożyć

mama robi swoje

sonia szpinaku nie tyka

efekt prac kuchennych był ponoć wyśmienity. mi, tym razem, nie było dane zakosztować naszej potrawy narodowej, ale we wtorek jest basen: więc będzie znów pizza [zawsze we wtorki przychodzi do nas Filip z mamą i konsumujemy potrawę narodową; spytajcie Filipa, w którym domu robi się najlepszą na świecie pizzę... bez zastanowienia udzieli Wam poprawnej odpowiedzi!]

piątek, października 01, 2010

przypomniało misie

jak miałem urodziny, to zrobiliśmy z Filipem, który miał urodziny niewiele wcześniej, wspólną imprezę. dla dzieci z przedszkola. zdecydowaliśmy się na ponadczasową myśl przewodnią GWIEZDNE WOJNY. w końcu wiadomo, że każdy wie, że "Dawno, dawno temu w odległej galaktyce...." coś tam coś tam... ja nie do końca wiem, Filip mi coś tam opowiadał, ale tata powiedział, że Filip wie źle i że jest na odwrót. ech, nieważne. był Lord Vader i dzieciaki musiały pokonać Ciemną Stronę Mocy i pokonały.