pojechaliśmy do średnio dalekiego kraju. Austria bardzo mi się podobała. a najbardziej to, że startowałem w Ironkidzie. spałem z tatusiem w namiocie, podczas gdy mama i Sonia - jak królewny - spały w łóżkach w budynku - straszna nuda. namiot bardzo mi się podoba - ma nawet własne lampki. i mój Paddington spał z nami w namiocie. bo on też pojechał na wakacje. było naprawdę super. i co rano piłem kakałko na śniadanie i jadłem świeże bułeczki. prawdziwa uczta.
jezioro Woertesee jest piękne, ciepłe i turkusowe. a góry dookoła są fascynujące.
odebrałem
pakiet startowy: koszulka, czepek, napój, mydło w płynie Fa. czerwona koszulka bardzo mi się podobała. Andreas Realert zagrzewa nas do walki.
przed startem robiłem z mamą rozgrzewkę. trzeba było bardzo długo czekać na nasz start, bo wszystkie grupy wiekowe - roczniki - startowały po kolei, z podziałem na dziewczynki i chłopców... więc był to dobry czas, by się przygotować. ale naprawdę długo czekałem i nudziło mi się. tata jednak przypominał mi strategię na wyścig, bo było trochę elementów, o których musiałem pamiętać...
przyszła wreszcie moja kolej. zebraliśmy się przy linie, która zaprowadziła nas na pomost, gdzie schodziliśmy do wody, by tam móc ustawić się na linii startu z wody i ruszyć w kierunku plaży.
wchodzimy do wody z pomostu:
linia startu:
START Z WODY!!!!!!!
wybiegam po przepłynięciu 50 m:
STREFA ZMIAN, czyli duże wyzwanie!
Ruszam na bieg i profesjonalnie zakładam koszulkę w biegu. Czepek i okularki jeszcze zdejmę po drodze!
Meta tuż tuż.
a po przebiegnięciu mety: uzupełniam płyny i energię [piję, jem], a także organizuję lody dla Soni: