
pojechałem do Gruszeczki. na wczasy pod gruszą... takie jednodniowe... ale było - musze przyznać - wprost bajecznie. mogłem potrenować na moim rowerku trasy bardziej obciążające niźli alfalt pod blokiem. mogłem też napawać się pracami ogrodowymi - muszę koniecznie zorganizować sobie ogródek, gdyż odkryłem prawdziwe powołanie doń. wprawdzie za narzędzia służyły mi pozłacane akcesoria do kominka,

ale wujek i ciocia mi dali... tzn. pozwolili, żebym sobie poużywał... co jakis czas, w miarę regularnie, oddalałem się od zgromadzenia, znikałem za winklem, i zalegałem na leżaku, który odkryłem z jednej strony domu pomiędzy kwiatkami z widokiem na sosny - tam własnie było moje stanowisko, moje miejsce dowodzenia, w którym to podejmowałem ważne decyzje odnosnie przyszłosci i moich dalszych poczynań.
a gdy już minął dzionek i przyszło nam wracać do domu, niemalże w momencie wsiadania do fotelika, już zapadłem w głęboki sen.... bo w końcu pracowity i ciężki miałem dzien i nie lada się narobiłem... widać, że jestem sterany życiem...
2 Comments:
a ktoz nie jest? :)
a w szczegolnosci w zielonej krainie?:>
Prześlij komentarz
<< Home