maddox

czyli jakiego imienia nie mozna w Polsce zarejestrowac

poniedziałek, grudnia 28, 2009

urodziny Jezusa

świętowaliśmy urodziny pana Jezusa, co prawda sonia odśpiewała "sto lat sto lat Soni", ale to przez wrodzoną megalomanię [trzeba wybaczyć...].

sonia nie chciała się ładnie ubrać, bo dresiara z niej, ale dała się przekonać ze względu na nieetyczny szantaż zastosowany przez mamę, który dotyczył prezentów znajdujących się pod choinką i ubioru adresatów owych paczuszek. sonia to jednak nieskomplikowany stwór, w ogóle się nie zorientowała. nie to, żebym ja się stawiał, ale ja jestem skory do estetycznego wyglądu z własnej inicjatywy czasem.

całkiem gromadnie w tym roku było, gdyż na kolacji wigilijnej mieliśmy tłumy. nie było - co prawda - pasterzy ani krówek ani osiołków, ale było za to internacjonalnie. rozmawiałem po angielsku z wujkiem amirem i z wujkiem justinem, a z babciami, dziadkiem i ciocią po polsku.


ponadto wyśpiewywałem gromko swym pięknym głosem liczne kolędy, przy akompaniamencie mego drogiego papy, który od samego rana wykurzył mnie z pianinka, żeby trenować różne kawałki i popisywać się przed gośćmi na wigilii. no i się z tatą popisywaliśmy.

byłem jedyną osobą przy stole, które pożarła błyskawicznie i z wielkim smakiem dorsza usmażonego przez mamcię... inni się ociągali albo nie dojedli. ale ja połknąłem wielki kawał raz dwa, pyszny był. sonia twierdziła, że to kurczak, ale widać, że to niedoświadczone, obstawać przy takich tezach. na domiar tego, sonia wolała zjeść pięć kawałków orzechowca. w biodra jej pójdzie!
kolejne świętowania były równie sympatyczne, jednak mama zachorowała i leżała w łóżku i przychodziłem do niej co jakiś czas, rzucałem się na nią i zapewniałem, jak ją kocham i że się okrutnie za nią stęskniłem. a rano jej przynosiłem kanapkę z masłem. do łóżka.
no i intensywnie testowałem helikoptery, które dostałem pod choinkę. tacie bardzo się zabawa podobała. soni też. i pepą się bawiliśmy [soni pepą]

no i w ogóle mamy od kilku dni super fun w domu, ponieważ mamy na stałe gości w postaci cioci oli i wujka amira, i bardzo nam się to podoba. myślę, że oni też są szczęśliwi, jak o świcie albo w środku nocy słyszą nasze krzyki, płacze, histerie oraz kłótnie. doprawdy, takich doznań każdy pragnie na święta i urlop. jesteśmy do dyspozycji!
mistrz w pełnej krasie:

wtorek, grudnia 15, 2009

rasowe pudle

zdarza się nam zamieniać w potwory. zdarza też w inne stwory.
franio i leon przeistoczyli się w ufoludki, a sonia w rasowego pudla. ja i antek pozostaliśmy poza tymi wygłupami i całkiem nieświadomi toczącej się historii.



niedziela, grudnia 06, 2009

mikołaj

wczoraj mieliśmy spotkanie z mikołajem. ale ten mikołaj to był jakiś przebieraniec, bo miał głos taty Antka i widziałem, że miał brodę zamontowaną na sznurku. to nie mógł być prawdziwy mikołaj.
ale i tak dla niego wystąpiłem z pieśnią "10 w skali Beauforta", sonia mi nawet pomagała i trzymała choreografię, gdyż liczna publiczność troszkę mnie zdekoncentrowała. ale ogólnie muszę przyznać, że nasz występ trzeba zaliczyć do udanych. tak by na pewno powiedział mój manager. co prawda nie mam jeszcze takowego, ale może się wyłoni jakiś..

po ostatnich występach na przeglądzie przedszkolnym, gdzie pojechaliśmy taksówkami-busami w kilkoro dzieci z naszego przedszkola i gdzie prezentowaliśmy ambitny repertuar maryli r. i karin s., mogę tylko szukać kolejnych audytoriów, żeby odkrywać przed światem swe talenta muzyczno-wokalne. polska estrada czeka na mnie! już czeka.

spokojnie, muszę trochę popracować nad małpą na tapczanie i duchami [nutka F zapoznana już jakiś czas temu, jednak determinacji do ćwiczeń brakuje]...
wolę składać jeepa z małych lego...